czyli esencja życia i
podróżowania... ------------------------
Na następny dzień po weselu obudziłem się koło 8. Poleżałem
jeszcze
chwilę, a potem pokręciłem się po obejściu. W międzyczasie przyszedł
brat Alego i gestykulując coś i wydając dziwne bzyczenie wyciągnął mnie
ze sobą na wyprawę... po miód. Miód ów
znajdował
się gdzieś we wiosce. Trzeba tylko było znaleźć gniazda
pszczół
:)
No cóż... Bywałem w czystszych miejscach...
A tak wygląda rój dzikich pszczół - nie wiem
czemu, ale w
ogóle nie były agresywne. Może to jakaś specjalna odmiana
spokojnych pszczół irańskich :)
Suczka biega wolno, a koza na postronku :D
"Prawdziwy" perski kot :)
Jak dla mnie to zdjęcie to esencja Iranu - lokalny samochód - Saipa i jakiś luksusowy
produkt.
A to brama weselna - ta dekoracja z liści palmowych to taka irańska
"korona" - w części Polski również popularny zwyczaj ślubny.
------------------
Podczas drogi powrotnej do Bandar Abbas zatrzymaliśmy się w mieście
Minab. Ali zabrał mnie na tamtejszy bazar. Później
dowiedziałem
się, że "Panjshambe bazar" w Minab jest tak słynny, że część
podróżników specjalnie umieszcza go w swoich
planach. My
dotarliśmy tam koło 11:30 więc nie w szczycie bazarowego szaleństwa,
ale i tak można było popatrzeć jak wygląda takie miejsce na południu
Iranu.
Te duże worki to postawa irańskiej diety - ryż.
:)
Takie maski na twarz są typowe dla kobiet z okolic Bandar Abbas. Wielu
fotografów przyjeżdża tutaj specjalnie, żeby zrobić im
zdjęcia.
Poprosiłem Alego, żeby się spytał którejś pani, czy
mogę
uwiecznić ją na fotce, ale żadna się nie zgodziła i generalnie były
bardzo oburzone. Więc trzeba było robić zdjęcia z przyczajki :)
Jeszcze więcej ryżu :)
------------
Wróciliśmy do Bandar Abbas, po odwiezieniu kobiet Ali
miał podrzucić mnie do portu, ale po drodze zatrzymaliśmy się przy
meczecie Syed
Mozafar. To główny meczet tego miasta i trzeba przyznać, że
naprawdę robi wrażenie.
----------
No i wreszcie dotarłem (znowu :) do portu. Tym razem bez
przeszkód udało się kupić bilet na
łódeczkę na wyspę
Hormuz (ok. 6 zł). Na Hormuz nie pływa zbyt dużo ludzi, bo
wszyscy turyści wybierają wyspę Qeshm i tamtejsze sklepy bezcłowe :)
Na górze promik na Hormuz, na dole większe płynące na Qeshm.
Po ok. godzinie rejsu dopływamy na wyspę. Zachodzące powoli słońce na
czerwono zabarwia resztki portugalskiego fortu.
Około godziny musiałem iść (bardziej błądzić...) na nogach w poszukiwaniu miejsca na rozbicie
namiotu. Jeszcze z morza wypatrzyłem dość zachęcająco wyglądające
krzaczki po prawej stronie od portu. Jednak z tamtej perspektywy
wydawały się dość blisko, ale na żywo okazało się, że trzeba iść i iść
i iść...
Przed spaniem wykąpałem się jeszcze nago w Zatoce Perskiej i tak
skończył się kolejny dzień irańskiej przygody.
---------------
Rano obudziło mnie słońce i ciepło, którego się spodziewałem
po
tym miejscu. Wyszedłem sobie przed namiot i leżąc na karimacie
zobaczyłem napis na etykiecie od Pepsi - "Live the moment now". I to
było to, to był ten moment! Ja prawie 6000 km od domu i ten napis... Ta
chwila była właśnie esencją całej podróży. Było mi ciepło,
było
mi dobrze :) Potem żałowałem, że nie zostałem na tej wyspie dzień
dłużej, żeby odpocząć od zawrotnego tempa tej wyprawy. Tak po prostu
nic nie robić (i się wyspać). No ale nie miałem wystarczająco dużo
jedzenia i powoli trzeba było się zbierać :(
Tak wyglądało moje obozowisko :D
A taki miałem widok z namiotu :)
A tego czerwonego błota miałem pełno na butach hihihi :)
A tu już powoli jestem gotowy do powrotu. Powoli, bo jeszcze spodnie
(po prawej) musiały wyschnąć po praniu.
Zbliżenie na Bandar Abbas - niestety widoczność była kiepska i
gór, które są za miastem, prawie nie było widać
Dzwoniłem, ale nikt nie odbierał :)
Po wysuszeniu spodni zacząłem wracać do portu, ale tym razem
główną drogą. Po chwili zostałem mile zaskoczony, bo
zatrzymał się jakiś chłopak na motorku i zaoferował podwiezienie (mimo
mojego dużego i ciężkiego plecaka). Więc tym razem dotarłem dość
szybko. W Bandar Abbas miał czekać na mnie Hossein z Tabrizu -
przyjechał tutaj do swojej rodziny i oczywiście na zakupy :)
Przywitaliśmy się serdecznie (miło się spotkać 2000 km dalej :) i
pojechaliśmy do jego rodziny na obiad. Nieśmiertelny kurczak z ryżem
był wyjątkowo dobry.
A w irańskiej telewizji leciała akurat znajoma bajka:
Wieczorem poszliśmy na nabrzeże gdzie czekali na nas już Masoud
i Mehdi - chłopaki z Tabrizu, którzy
akurat autostopowali po Iranie. Potem przyjechał jeszcze Ali i tak
sobie siedzieliśmy nad Zatoką Perską, paliliśmy dwie szisze, śmialiśmy
się, potem chłopaki coś zaśpiewali, a na końcu poprosili mnie, żebym ja
coś zaśpiewał. Wybrałem "Jak gwiazdy nad traktem".
Nostalgiczna piosenka, ale tak mi jakoś pasowała do klimatu, no i nie
chciało mi się znów śpiewać "Szła dzieweczka do laseczka" :)
To był naprawdę, bardzo, bardzo fajny wieczór i miło było
spotkać wszystkich chłopaków jeszcze raz. Właśnie za takimi
chwilami w Iranie będę tęsknił najbardziej...
No ale trzeba było się pożegnać, bo czekał na mnie autobus do Shiraz -
miasta poetów, ogrodów i podobno
ogólnego zachwytu. Ale to już w następnej relacji :)