Część 9

Wyspa Hormuz

czyli esencja życia i podróżowania...
------------------------

Na następny dzień po weselu obudziłem się koło 8. Poleżałem jeszcze chwilę, a potem pokręciłem się po obejściu. W międzyczasie przyszedł brat Alego i gestykulując coś i wydając dziwne bzyczenie wyciągnął mnie ze sobą na wyprawę... po miód. Miód ów znajdował się gdzieś we wiosce. Trzeba tylko było znaleźć gniazda pszczół :)





No cóż... Bywałem w czystszych miejscach...


















A tak wygląda rój dzikich pszczół - nie wiem czemu, ale w ogóle nie były agresywne. Może to jakaś specjalna odmiana spokojnych pszczół irańskich :)



Suczka biega wolno, a koza na postronku :D



"Prawdziwy" perski kot :)



Jak dla mnie to zdjęcie to esencja Iranu - lokalny samochód - Saipa i jakiś luksusowy produkt.






A to brama weselna - ta dekoracja z liści palmowych to taka irańska "korona" - w części Polski również popularny zwyczaj ślubny.

------------------

Podczas drogi powrotnej do Bandar Abbas zatrzymaliśmy się w mieście Minab. Ali zabrał mnie na tamtejszy bazar. Później dowiedziałem się, że "Panjshambe bazar" w Minab jest tak słynny, że część podróżników specjalnie umieszcza go w swoich planach. My dotarliśmy tam koło 11:30 więc nie w szczycie bazarowego szaleństwa, ale i tak można było popatrzeć jak wygląda takie miejsce na południu Iranu.



Te duże worki to postawa irańskiej diety - ryż.



:)





Takie maski na twarz są typowe dla kobiet z okolic Bandar Abbas. Wielu fotografów przyjeżdża tutaj specjalnie, żeby zrobić im zdjęcia. Poprosiłem Alego, żeby się spytał którejś pani, czy mogę uwiecznić ją na fotce, ale żadna się nie zgodziła i generalnie były bardzo oburzone. Więc trzeba było robić zdjęcia z przyczajki :)




























Jeszcze więcej ryżu :)



------------

Wróciliśmy do Bandar Abbas, po odwiezieniu kobiet Ali miał podrzucić mnie do portu, ale po drodze zatrzymaliśmy się przy meczecie Syed Mozafar. To główny meczet tego miasta i trzeba przyznać, że naprawdę robi wrażenie.


















----------
No i wreszcie dotarłem (znowu :) do portu. Tym razem bez przeszkód udało się kupić bilet na łódeczkę na wyspę Hormuz (ok. 6 zł). Na Hormuz nie pływa zbyt dużo ludzi, bo wszyscy turyści wybierają wyspę Qeshm i tamtejsze sklepy bezcłowe :)



Na górze promik na Hormuz, na dole większe płynące na Qeshm.








Po ok. godzinie rejsu dopływamy na wyspę. Zachodzące powoli słońce na czerwono zabarwia resztki portugalskiego fortu.



Około godziny musiałem iść (bardziej błądzić...) na nogach w poszukiwaniu miejsca na rozbicie namiotu. Jeszcze z morza wypatrzyłem dość zachęcająco wyglądające krzaczki po prawej stronie od portu. Jednak z tamtej perspektywy wydawały się dość blisko, ale na żywo okazało się, że trzeba iść i iść i iść...
Przed spaniem wykąpałem się jeszcze nago w Zatoce Perskiej i tak skończył się kolejny dzień irańskiej przygody.
---------------

Rano obudziło mnie słońce i ciepło, którego się spodziewałem po tym miejscu. Wyszedłem sobie przed namiot i leżąc na karimacie zobaczyłem napis na etykiecie od Pepsi - "Live the moment now". I to było to, to był ten moment! Ja prawie 6000 km od domu i ten napis... Ta chwila była właśnie esencją całej podróży. Było mi ciepło, było mi dobrze :) Potem żałowałem, że nie zostałem na tej wyspie dzień dłużej, żeby odpocząć od zawrotnego tempa tej wyprawy. Tak po prostu nic nie robić (i się wyspać). No ale nie miałem wystarczająco dużo jedzenia i powoli trzeba było się zbierać :(





Tak wyglądało moje obozowisko :D



A taki miałem widok z namiotu :)



A tego czerwonego błota miałem pełno na butach hihihi :)






A tu już powoli jestem gotowy do powrotu. Powoli, bo jeszcze spodnie (po prawej) musiały wyschnąć po praniu.



Zbliżenie na Bandar Abbas - niestety widoczność była kiepska i gór, które są za miastem, prawie nie było widać









Dzwoniłem, ale nikt nie odbierał :)



Po wysuszeniu spodni zacząłem wracać do portu, ale tym razem główną drogą. Po chwili zostałem mile zaskoczony, bo zatrzymał się jakiś chłopak na motorku i zaoferował podwiezienie (mimo mojego dużego i ciężkiego plecaka). Więc tym razem dotarłem dość szybko. W Bandar Abbas miał czekać na mnie Hossein z Tabrizu - przyjechał tutaj do swojej rodziny i oczywiście na zakupy :) Przywitaliśmy się serdecznie (miło się spotkać 2000 km dalej :) i pojechaliśmy do jego rodziny na obiad. Nieśmiertelny kurczak z ryżem był wyjątkowo dobry.
A w irańskiej telewizji leciała akurat znajoma bajka:







Wieczorem poszliśmy na nabrzeże gdzie czekali na nas już  Masoud i Mehdi - chłopaki z Tabrizu, którzy akurat autostopowali po Iranie. Potem przyjechał jeszcze Ali i tak sobie siedzieliśmy nad Zatoką Perską, paliliśmy dwie szisze, śmialiśmy się, potem chłopaki coś zaśpiewali, a na końcu poprosili mnie, żebym ja coś zaśpiewał. Wybrałem "Jak gwiazdy nad traktem". Nostalgiczna piosenka, ale tak mi jakoś pasowała do klimatu, no i nie chciało mi się znów śpiewać "Szła dzieweczka do laseczka" :) To był naprawdę, bardzo, bardzo fajny wieczór i miło było spotkać wszystkich chłopaków jeszcze raz. Właśnie za takimi chwilami w Iranie będę tęsknił najbardziej...
No ale trzeba było się pożegnać, bo czekał na mnie autobus do Shiraz - miasta poetów, ogrodów i podobno ogólnego zachwytu. Ale to już w następnej relacji :)

Powrót do strony głównej