Zanim wyjechałem do Iranu sprawdzałem dużo informacji na temat tego kraju. Wiedziałem, że pod koniec marca pogoda może być niepewna, więc plan był taki, żeby jak najszybciej pędzić nad Zatokę Perską. To było najbardziej wysunięte na południe miejsce mojej podróży i tam pogoda powinna być OK. Pisząc do Irańczyków z Bandar Abbas dowiedziałem się, że "jak mają szczęście to pada u nich tak ze 2 razy do roku..." Generalnie tamtejszy upał jest wręcz legendarny i sam chciałem go doświadczyć.
Noc w autobusie z Kerman minęła spokojnie (to tylko 500 km), a w Bandar Abbas miał mnie odebrać Masoud. Miałem na niego czekać na dworcu autobusowym, który standardowo był daleko od centrum. Pierwszym moim zdziwieniem były kałuże, które zobaczyłem po wyjściu z autobusu. Czyżbym trafił na jeden z dwóch rocznych opadów? :)
Po godzince czekania, koło 8 zjawił się Masoud i zabrał mnie do siebie do biura i poczęstował typowym irańskim śniadaniem - czyli płaskim chlebkiem bez smaku, serkiem i dżemem. Serek był pyszny, a dżemy irańskie są prawie nie do zjedzenia, bo to takie połączenie dżemu i miodu - strasznie słodkie.
Zapytałem go o kałuże i potwierdził, że faktycznie padało. Powiedział, że ten rok wyjątkowo obfituje w anomalie pogodowe i deszczu, jak na Zatokę Perską, mają naprawdę sporo. Jego biuro mieściło się na 10 piętrze i widoki z niego były takie:
Ponieważ nie było szans, żeby dostać się tego dnia na
wyspę to
zadzwoniłem do Masouda, żeby coś wymyślił. Oddzwonił, że niedługo
przyjedzie po mnie jego kolega i faktycznie może po 15 minutach
zadzwonił Ali, że zgarnie mnie sprzed portu. Nadal padało,
choć ulewa już przeszła. Ali przyjechał swoją terenówką, z
otwartymi na oścież
szybami i dziwnie zadowolony. Okazało się, że jest zachwycony pogodą :)
Słabo mówił po angielsku, ale szybko złapaliśmy doskonały
kontakt.
A po ulewie miasto Bandar Abbas zmieniło się w jezioro Bandar Abbas...
Jadąc nad Zatokę Perską nigdy bym nie przypuszczał, że zobaczę/nakręcę takie sceny...
Wróciliśmy
do biura, gdzie czekał już na nas Masoud
i 2
jego kolegów. Ot takie małe męskie spotkanie - rozmowy o
życiu,
kobietach, jedzenie jajecznicy i picie araku :)
Po jakimś czasie Ali zapytał mnie czy mam ochotę pojechać z nim na
imprezę organizowaną w jego rodzinnej wiosce z okazji ślubu jego
kuzyna. No jasne, że miałem!!! Swoje rzeczy zostawiłem w biurze Masouda
bo myślałem, że wrócę tam na noc.
Miało to być niedaleko, ale zapomniałem, że "niedaleko" w ocenie
Irańczyków to może być i ponad 100 km. I tak było i tym
razem :) Razem z nami pojechała żona Alego, ich córeczka,
tęściowa i siostra żony (to ważna informacja...)
Po dotarciu do wioski (długa droga, którą przespałem...), wszystko się już rozpoczęło. Impreza ogranizowana była przez ojca pana młodego dla okolicznych mieszkańców. Samego młodego tam nawet nie było...
Na początku niewiele się działo. Grała tylko kapela:
Impreza powoli zaczęła się rozkręcać:
Na placu pojawiła się "zorganizowana grupa machających ramionami" (od.
0:03 sek. moment dla pań...) :)
Do tej pory stałem z boku i tylko się przyglądałem, ale podszedł do mnie taki starszy pan i zapytał dlaczego nie tańczę. Powiedziałem Alemu, żeby mu przetłumaczył, że jak on zatańczy to ja też :D No i on bez wahania poszedł w tany... no cóż było robić - ja też musiałem wyjść :) Wiedziałem, że nie potrafię tak ruszać ramionami jak irańczycy więc po prostu tańczyłem "dyskotekowo" (bioderka! bioderka!) za co otrzymałem duże owacje i brawa od części kobiecej :)
Ponieważ jak widać na filmach muzyka wymaga wielu sił to były dwie "kapele". Podczas gdy jedni grali to ci drudzy odpoczywali. Po jakimś czasie grajkowie założyli na biodra wielkie kolorowe pompony. A co jakiś czas opalano też ogniem bębenki (nie mam pojęcia po co...).
Kobiety nadal nie uczestniczyły w zabawie. Jedynie jedna staruszka włączyła się w tańce.I krótki filmik poklatkowy:
Zabawa wyraźnie zaczęła się rozkręcać
Tę "konstrukcję" całą "imprezą" trzeba było zanieść do miejscowego meczetu, a po drodze tańczyli już wszyscy :)
Potem wróciliśmy całym korowodem na plac przed domem, było koło godziny 2 w nocy i ja poszedłem spać, ale całość trwała do 5, co większość uczestników bardzo odczuła na następny dzień :D
A miałem spać u Masouda w biurze... jak to podróże potrafią być nieprzewidywalne...
Po prawej organizator imprezy czyli ojciec pana młodego, a po lewej przyjaciel rodziny zwany "Ahmadineżad" ze względu na podobieństwo do byłego prezydenta Iranu. Strasznie wesoły gościu przyprawiajacy wszystkich o uśmiech od ucha do ucha ;)
Następny dzień również przyniósł ciekawe przygody, ale to już w kolejnej relacji...