U Sayara wykąpałem się jeszcze przed podróżą i użyłem szamponu czosnkowego :) Pachniał ładnie ale, jak się przekonałem, był najlepszym specyfikiem na pojawienie się tony łupieżu :)
Sayar z bratem odwieźli mnie na dworzec. Tutaj poznałem kilka irańskich cudów.
Po 1: dworce autobusowe w Iranie są daaaaaaaleko od centrum, a czasami daleko od miasta... my jechaliśmy na dworzec dobre 30 minut, a w Iranie nie jeździ się 50 km/h :)
Po 2: Za 15 minut miał odjeżdżać autobus VIP do Teheranu i pan naganiacz bardzo chciał mnie jako pasażera :) Tak bardzo, że z ceny 40 zł za 600km (najdroższy z możliwych biletów w Iranie) zszedł do ceny za bilet normalny autobus, czyli 25 zł. Okazuje się, że jeśli powiemy, że nie chcemy autobusu VIP i zaczniemy odchodzić to zazwyczaj dostaniemy bilet w niższej cenie.
Po 3: Wsiadając do autobusu 10 minut przed jego odjazdem może 8 miejsc było zajętych (na 25 lub 26 bo tyle mają autobusy klasy VIP), ale już w momencie odjazdu wszystkie były zapełnione. I podobne sytuacje zdarzały się jeszcze nie raz. I nie chodzi tutaj o osoby, które miały wcześniej wykupione bilety.
O świcie dojeżdżamy do Teheranu. Jak się okazało autobus do Kerman odchodzi z innego dworca :( Taksówkarze i prywatni przewoźnicy byli napastliwi (i agresywni do siebie nawzajem). Utargowałem cenę z 20 na 15 zł, choć powinna wynosić jakieś 6-8 max... Ale przejazd przez miasto mnie zachwycił... Tego nie spodziewałem się po Teheranie.
A to już jeden z dworców w Teheranie. Zapewne południowy, bo jechałem na południe :)
----
Godzinka czekania na autobus pozwoliła mi zjeść coś w fastfoodzie i porobić kilka zdjęć. Następnie usadowiono mnie z przodu autobusu i 1000 km podróż się rozpoczęła. Aha - bilet kosztował 29 zł :)Pan po prawej był kierownikiem "hotelu szkolnego", a ja spałem za tymi ściankami obitymi materiałem. Mam nadzieję, że nie chrapałem za bardzo :) Pracownikom podziękowałem podarowując im pocztówki, które wziąłem ze sobą. Większości ludzi, którzy jakoś mi pomogli lub z którymi po prostu rozmawiałem podarowałem pocztówkę, a oni bardzo cieszyli się z takiego prezentu.
W szkole, jak w wielu miejscach publicznych, była tradycjna wystawka, którą w Iranie robi się z okazji Nowrooz. Każdy z jej elementów coś symbolizuje, a 7 rzeczy zaczyna się na literkę S:
---------------------------------------
Rano, gdy już włączyłem telefon, zadzwonił Milad. Podobno bardzo się
denerwował, że nie zastał mnie śpiącego na dworcu (taaa, na pewno...) i, że
miałem wyłączony telefon. A gdy już po mnie przyjechał, to zdziwił się również, że nie jestem
zbyt entuzjastyczny na jego widok... Pojechaliśmy do niego, a potem na
zwiedzanie Kerman. Choć Milad nie bardzo wiedział, co mi pokazać... No
i cały dzień wypytywał mnie o wizę do Polski. Czyli chodziło mu tylko o
zaproszenie ułatwiające jej zdobycie. No cóż, nawet w Iranie
może trafić się człowiek ze złymi intencjami.
Kerman okazał się brzydkim miastem. Takim po prostu nieładnym :) nie ma tam nic ciekawego, poza pięknymi górami dookoła. Ale ładne krajobrazy to są w połowie Iranu... Aha - żeby nie było, że to tylko moje zdanie o Kerman. Wszyscy irańscy turyści których poznałem w następnych dniach bardzo narzekali, że Kerman im się nie podoba i byli zdziwieni, że aż tylu jest żebrzących ludzi. Kilka meczetów i bazar nie były niczym nadzwyczajnym w skali całego kraju.
No ale mimo wszystko coś tam można zobaczyć - zaczęliśmy od meczetu Malek / Imama (Malek / Imam mosque) - najstarszego w Kerman i być może w całym Iranie.
Pojechaliśmy w stronę bazaru i pierwszy raz pojawiły się badgiry, czyli wieże łapiące wiatr. To rodzaj naturalnej klimatyzacji i to tak skuteczny, że używany do dzisiaj. Pionowe otwory w wieżach kierują powietrze do środka pomieszczeń i je schładzają.
Przed wejściem na bazar ustawiony jest pomnik rzemieślnika wykonującego miedzianą miskę - Kerman znany jest właśnie z wyrobów z miedzi, upraw kminku i specjalnego typu dywanów.
Bazar raczej nieciekawy - mnie nie zachwycił.
Chłopaki mieli przerwę od wojska, więc było im bardzo wesoło :)
Wewnętrzny plac na bazarze
A tu widać skutki nocnej ulewy... po lewej stronie kopuła łaźni
A tu taki prawdziwy, nieciekawy i zaniedbany Kerman...
W tym mieście pierwszy raz natkąłem się na typ lodów zwanych "shirazi" - nazwa pochodząca od miasta Shiraz. Nazywają je lodowym makaronem. Te nie były zbyt dobre... Oryginalne lody w Shiraz były znacznie smaczniejsze.A to już najsłynniejszy meczet w Kerman - Meczet Mozaffri (Piątkowy).
Akurat wejście miał bardzo ładne - pewnie najładniejsza rzecz w Kerman :)
troszkę ziemniaków i troszkę cebuli :)
W Kerman spotkałem się też pierwszy raz ze starym systemem pukania do drzwi. Otóż dawniej na drzwiach przybite były dwie kołatki - jedna dla kobiet, a druga dla mężczyzn. Różnią się wydawanym dźwiękiem (w relacji z Esfahanu będzie filmik pokazujacy róznicę w odgłosie każdej kołatki) i dzięki temu, gospodarze wiedzieli kto ma podejść do drzwi - jeśli pukała kobieta to otwierała jej kobieta, a jeśli gościem był mężczyzna to drzwi otwierał mężczyzna.
Wieczorem pojechaliśmy z ojcem Milada w góry otaczające miasto. Mieli nadzieję na znaleziene grzybów pojawiających się po pierwszych wiosennych burzach. Grzybów nie było, ale za to widoki były niesamowite!
Za tymi górami zaczyna się pustynia Dasht-e Lut - najgorętsze miejsce na ziemi.
I tak kończył się mój pierwszy dzień w Kerman. A właściwie jeszcze nie, bo oczywiście okazało się, że Milad mnie nie przenocuje. A ponieważ na następny dzień zdecydowałem się wykupić wycieczkę do Rayen i Bam, to musiałem zostać w tym mieście. Tak więc uprosiłem ich, żeby zawieźli mnie do parku niedaleko hotelu spod którego wyjeżdżał autobus. A w parku rozbiłem namiot i mogłem prawie spokojnie spać. Prawie, gdyż w nocy było jakieś +3 stopnie i uratowała mnie dopiero moja puchowa kurteczka...