Szukając jakichś ładnych miejsc w Iranie przez przypadek trafiłem na
niesamowite zdjęcie kościoła. Czerwony kościół a w tle
czerwone wzgórza... Coś niewiarygodnego. Internetowe
poszukiwania nie dały za dużo odpowiedzi, wiedziałem, że jest niedaleko
Tabrizu w prowincji Shabestar. Jako, że pogoda utrzymywała się ładna to
poprosiłem Sayara i Hosseina żebyśmy się tam wybrali. Okazało się, że
to nie taka łatwa sprawa - nikt nie wiedział, gdzie kościół
się znajduje. Hossein poszperał po internecie, podzwonił po
swoich znajomych i dopiero to dało nam obraz, gdzie MNIEJ WIĘCEJ możemy
go szukać. Problemem oczywiście (jak to w Iranie...) był dojazd na
miejsce - nie było innej opcji niż taksówka.
Taksówkarze nie bardzo byli chętni do jazdy tam, a jeśli już
to za spore pieniążki. Na szczęście na chłopaków z Tabrizu
ZAWSZE można liczyć i Hossein zadzwonił do kolegi, który
miał i auto i czas żeby nas tam zawieźć :)
Po 40 minutach przyjechał Mehdi i mogliśmy wyruszyć w drogę. Pogoda
mnie troszkę martwiła, bo przyszło sporo wysokich chmur i przejrzystość
powietrza mocno spadła. No ale to nie była pora na wybrzydzanie :)
Po drodze stanęliśmy na małe zakupy w wiejskim sklepiku i kupiłem sobie
na spróbowanie irańską parówkę. Była fujjj :)
Generalnie irańskie wędliny są raczej mało zjadliwe.
W sklepie zapytaliśmy o dalszą drogę i po jakimś czasie zaczeły
wyłaniać się takie widoki:
Okazało się, że Mehdi ma znajomego we wsi niedaleko
kościoła. Podjechaliśmy tam i zostaliśmy zaproszeni do jego rodzinnego
domu. No i przekonaliśmy się co to znaczy prawdziwa wiejska gościnność.
Zostaliśmy przyjęci naprawdę po królewsku.
Owoce
towarzyszą Irańczykom w dużych ilościach. Natomiast talerzyki z
daktylami kładzie się na stół jeśli niedawno ktoś bliski
umarł. I tak było w tym przypadku.
A
teraz 2 filmy:
Irański dziadek do orzechów :)
A tak wygląda przygotowanie irańskiego "stołu":
Na obiad był oczywiście nieśmiertelny ryż i kurczak. I chleb i jogurt i frytki :)
Po
sutym posiłku oglądnęliśmy jeszcze piec do pieczenia chleba:
Podziękowaliśmy
serdecznie, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w stronę kościoła.
Takie widoki czekały nas po drodze...
Tu zostawiliśmy auto i dalej ruszyliśmy pieszo
Chłopaki znaleźli sobie kije, na wypadek spotkania dzikich
psów.
Aż w końcu wyłonił się kościół. Został wybudowany w
XVIII wieku i niestety niewiele więcej o nim wiem :(
Niestety nie miałem czasu na obfotografowanie kościoła z
różnych stron :( Dzień się powoli kończył i musielismy
wracać.
O
widokach nie będę nic pisał - widzicie sami :) Po powrocie do samochodu
podziękowałem chłopakom. Wiedziałem, że to będzie fajny dzień, ale
dzięki ich staraniom był perfekcyjny i przeszedł moje najśmielsze
oczekiwania...
--------
A
wieczorem wyruszyłem w podróż do Kerman - to ok. 1600 km od
Tabrizu. I powoli zaczynała się moja irańska
przygoda. A przygoda zaczyna się, kiedy wszystko zaczyna iść źle...