Część 4

Okolice Tabrizu - kościół Sohrol 

------------------------

Szukając jakichś ładnych miejsc w Iranie przez przypadek trafiłem na niesamowite zdjęcie kościoła. Czerwony kościół a w tle czerwone wzgórza... Coś niewiarygodnego. Internetowe poszukiwania nie dały za dużo odpowiedzi, wiedziałem, że jest niedaleko Tabrizu w prowincji Shabestar. Jako, że pogoda utrzymywała się ładna to poprosiłem Sayara i Hosseina żebyśmy się tam wybrali. Okazało się, że to nie taka łatwa sprawa - nikt nie wiedział, gdzie kościół się znajduje. Hossein poszperał po internecie, podzwonił po swoich znajomych i dopiero to dało nam obraz, gdzie MNIEJ WIĘCEJ możemy go szukać. Problemem oczywiście (jak to w Iranie...) był dojazd na miejsce - nie było innej opcji niż taksówka. Taksówkarze nie bardzo byli chętni do jazdy tam, a jeśli już to za spore pieniążki. Na szczęście na chłopaków z Tabrizu ZAWSZE można liczyć i Hossein zadzwonił do kolegi, który miał i auto i czas żeby nas tam zawieźć :)
Po 40 minutach przyjechał Mehdi i mogliśmy wyruszyć w drogę. Pogoda mnie troszkę martwiła, bo przyszło sporo wysokich chmur i przejrzystość powietrza mocno spadła. No ale to nie była pora na wybrzydzanie :)
Po drodze stanęliśmy na małe zakupy w wiejskim sklepiku i kupiłem sobie na spróbowanie irańską parówkę. Była fujjj :) Generalnie irańskie wędliny są raczej mało zjadliwe.
W sklepie zapytaliśmy o dalszą drogę i po jakimś czasie zaczeły wyłaniać się takie widoki:

   

Okazało się, że Mehdi  ma znajomego we wsi niedaleko kościoła. Podjechaliśmy tam i zostaliśmy zaproszeni do jego rodzinnego domu. No i przekonaliśmy się co to znaczy prawdziwa wiejska gościnność. Zostaliśmy przyjęci naprawdę po królewsku.

Owoce towarzyszą Irańczykom w dużych ilościach. Natomiast talerzyki z daktylami kładzie się na stół jeśli niedawno ktoś bliski umarł. I tak było w tym przypadku.

A teraz 2 filmy:

Irański dziadek do orzechów :)


A tak wygląda przygotowanie irańskiego "stołu":

Na obiad był oczywiście nieśmiertelny ryż i kurczak. I chleb i jogurt i frytki :)

Po sutym posiłku oglądnęliśmy jeszcze piec do pieczenia chleba:

Podziękowaliśmy serdecznie, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w stronę kościoła.

Takie widoki czekały nas po drodze...

Tu zostawiliśmy auto i dalej ruszyliśmy pieszo

Chłopaki znaleźli sobie kije, na wypadek spotkania dzikich psów.

Aż w końcu wyłonił się kościół. Został wybudowany w XVIII wieku i niestety niewiele więcej o nim wiem :(


Niestety nie miałem czasu na obfotografowanie kościoła z różnych stron :( Dzień się powoli kończył i musielismy wracać.





O widokach nie będę nic pisał - widzicie sami :) Po powrocie do samochodu podziękowałem chłopakom. Wiedziałem, że to będzie fajny dzień, ale dzięki ich staraniom był perfekcyjny i przeszedł moje najśmielsze oczekiwania...

--------

A wieczorem wyruszyłem w podróż do Kerman - to ok. 1600 km od Tabrizu. I powoli zaczynała się moja irańska przygoda. A przygoda zaczyna się, kiedy wszystko zaczyna iść źle...



Powrót do strony głównej