No więc jadę to Tabrizu. Chwilę przed wyjazdem wysłąłem SMSa do Sayara
z zapytaniem czy jest możliwość przenocowania u niego. Z załatwieniem
hosta w Tabrizie był duży problem, ponieważ podczas irańskiego nowego
roku czyli święta Nowrooz odniosłem wrażenie, że wszyscy z Tabrizu
wyjeżdżali do Turcji. No ale Sayar okazał się prawdziwym gościnnym Irańczykiem (i nie jechał do Turcji :) i
mogłem u niego przenocować .
Tabriz jest bardzo dużym miastem - ponad 1 500 000
mieszkańców.
Ale jest mało blokowisk, więc jego powierzchnia jest naprawdę spora.
Przed wjazdem do miasta miałem zadzownić do Sayara i oddać telefon
taksówkarzowi, a on miał mu przekazać informacje, gdzie mnie
zostawi. Sztuczka z przekazywaniem telefonu Irańczykom była
później przeze mnie stosowana wielokrotnie, bo jednak z
większością nie dało się w żaden sposób dogadać.
Na szczęście mój współpasażer z
taksówki coś tam
mówił po angielsku więc on też został wciągnięty w plan
pomocy
turyście :) Wysiedliśmy niedaleko węzła autobusowego i poszedł ze mną
do autobusu upewnić się, że jedzie tam gdzie ja miałem jechać. Porozmawiał
z kierowcą i wytłumaczył, że jestem turystą i zaraz zadzwonię
do Sayara, a on przekaże mu informacje gdzie ma mnie wysadzić. Tak też
się stało. Chciałem zapłacić za bilet (jakieś 50 groszy chyba...) ale
kierowca nie chciał pieniędzy :) ah ten Iran... Po jakichś 30 minutach
jazdy autobus się zatrzymał i kierowca wysiadł żeby pokazać mi miejsce
gdzie ma czekać na mnie Sayar. Jeszcze go nie było, przyjechał po jakichś
15 minutach. Okazało się, że pracuje w cukierni, więc ma
mnóstwo roboty, gdyż Irańczycy lubują się w słodyczach, a Nowrooz jest idealną
okazją na większe ich spożycie :)
Pojechaliśmy do jego pracy i musiałem poczekać ponad godzinkę bo
zamykano dopiero po 22.
Tak wygląda praca w irańskiej cukierni:
-----------------
Po pracy zostałem zaproszony do brata Sayara na kolację. Tego dnia
poznałem coś co będzie mi towarzyszyło przez całą podróż po
Iranie - kurczaka z ryżem. Jeśli pójdziemy na obiad lub
kolację
do 10 irańskich rodzin to 10 razy dostaniemy kurczaka i ryż :)
No i jak widzicie używa się widelca i łyżki, a nie noża. Z boku
znajduje się obowiązkowy jogurt i surowa cebula do przegryzania. Są to
dwa niezastąpione dodatki do kuchni irańskiej. Kiedyś służyły do
zabijania bakterii, no i tak się jakoś ostały :)
A "stoły" wyglądają tak:
Na początku ciężko było się przyzwyczaić do takiego siedzenia i kolana
głośno protestowały. Ale jak to w życiu bywa po jakimś czasie tak się
wytrenowałem, że spokojnie mogłem spędzić nawet 10 minut w takiej pozycji :)
-----
Na następny dzień Sayar poszedł do pracy, a ja ruszyłem na zwiedzanie
Tabrizu. Jak na tak duże miasto to do zobaczenia nie było za wiele. Jak
się później okazało to typowe dla irańskich miast - 2-3
ciekawe
meczety, bazar, jakieś muzeum, park... I tyle. Gdyby nie czasami duże
odlegości między nimi to wszystko można by zwiedzić w max. 3-5h. W
sumie najwięcej czasu można spędzić na bazarze i na zwykłym chodzeniu
po mieście i obserwowaniu irańskiej codzienności.
Kilka słów o Tabrizie - miasto zamieszkane jest przez
ludność pochodzenia tureckiego i każdy tutaj powie, że jest Turkiem.
Widać
dużą różnicę w porównaniu do innych irańskich
miast. Choć w sumie większość z nich różni się od siebie
BARDZO. Wszystkim - architekturą, ludźmi i klimatem. W Tabrizie
najważniejsze są 2 rzeczy - dywany i traktor. Dywany zostaną
wyjaśnione niżej, a Tractor to nazwa lokalnego klubu piłkarskiego
:) Jeśli
znacie Tractor to wszyscy mężczyźni w mieście automatycznie będą was
lubić ;)
Zwiedzanie zacząłem od bazaru. Przy jednym z wejść (podobno
jest
ich ok. 40) znajduje się meczet Jameh (Jāmeh Mosque). W środku jest
również medresa, czyli teologiczna szkoła muzułmańska.
Niestety
nie dało się wejść do wnętrza, gdyż wszystkie drzwi były zamknięte.
Widok od strony wewnętrznego placu.
Bazar w Tabrizie jest jednym z największych na Bliskim Wschodzie i
największym krytym bazarem na świecie, od 2010 roku wpisanym na listę UNESCO. Mnie
osobiście nie za bardzo się podobał. Wydał mi się zbyt nowoczesny i
taki bez klimatu. Jak się później okazało inne irańskie
bazary
będą dużo ciekawsze.
Tabriz słynie z najlepszych dywanów na świecie. Ale nie
takich zwykłych, tylko robionych w formie obrazów.
A ten pan zaczepił mnie gdy spacerowałem po bazarze. Kojarzyłem go ze
zdjęcia z jedynego polskiego przewodnika po Iranie. Bardzo się tym
chwalił, że jest w tej książce. Lubi być fotografowany i pokazywał mi
zdjęcia, które przysyłali mu ludzie z całego świata.
Fragment bazaru ze sklepikami z biżuterią. Chyba najładniejsze miejsce
na całym bazarze.
Na bazarze wymieniłem też pieniądze, a w kantorze na TV lecieli
Sąsiedzi :)
Z bazaru udałem się spacerkiem w stronę Błękitnego Meczetu. Spacerek
trochę się przedłużył, bo pomyliłem drogę :)
Ciekawe czy w Iranie jest coś takiego jak Sanepid ;) Ale mi się nie
udało zatruć, więc ogólnie warunki sanitarne nie są złe
Takie rybki każdy kupuje sobie jako ozdobę na Nowrooz
Połączenie nowoczesności i tradycji...
Park z rzeźbą słynnego perskiego poety Khaghaniego
Błękitny Meczet - do tyłu wygląda bardziej na żółty, ale
przód zdradza nam pochodzenie jego nazwy
Niestety, region Zachodniego Azerbejdżanu w którym położony
jest
Tabriz, od zawsze nawiedzały trzęsienia ziemi. Błękitny Meczet
zbudowany został w 1465 roku, lecz po trzęsieniu ziemi w 1779 roku
pozostał z niego tylko wejściowy iwan. Od lat trwa jego renowacja.
Do środka nie wszedłem. Był to mój mały wyraz buntu
przeciwko
różnym cenom biletów. Dla Irańczyków
bilet
kosztuje 1,5 zł, dla obcokrajowców 10 zł. W sumie to i tak
niedużo, ale... środek i tak był nieciekawy. Więc oglądnąłem go
tylko przez szybkę i wystarczyło :) Później okaże się, że
zwiedzanie największej atrakcji Iranu, czyli Persepolis, kosztuje 15
zł, a takiego naprawdę nieciekawego meczetu 10 zł... Dziwny rozrzut.
------------
Krótka wizyta w okolicy Błękitnego Meczetu i zacząłem wracać
w
kierunku bazaru, gdzie byłem umówiony z Hosseinem. Mieliśmy
spędzić kilka godzin razem, gdyż Sayar tego dnia pracował
również do 22.
Poniższe zdjęcia pokazują układ częsci ulic w Tabrizie - oddzielne dwa
pasy dla autobusów, dzięki czemu przemieszczają się one dość
szybko. Choć, jak widać, czasami i inni użytkownicy też z nich
korzystają :)
A to już widok na ruch drogowy w Tabrizie i ratusz. Ratusz jest bardzo
nietypową budowlą jak na Iran, bo jego architektura przypomina bardziej
Europę niż Bliski Wschód.
Wracając wstąpiłem na hamburgera. Dlaczego na hamburgera? A jak
zamówić coś w Iranie? W menu szlaczki, nikt nie
mówił po
angielsku. A hamburger to hamburger chyba w każdym języku.
Do tego okazało się, że hamburgery w Iranie są naprawdę pyszne.
Później wiele razy raczyłem się nimi i
porównywałem smaki
w różnych miejscach. Na zdjęciu widać jeszcze colę ZamZam.
To
taki irański odpowiednik Pepsi lub Coca Coli. Smak chyba identyczny.
Hamburger + ZamZam = 6 zł.
Wracając w stronę bazaru przechodziłem przez targ warzywny.
Ilość wszystkiego porażała...
Ulice tego dnia, który był ostatnim dniem 1392 roku, były
niezwykle zatłoczone. Tak jakby w starym roku wszyscy chcieli
koniecznie coś kupić :)
Chodzenie takimi chodnikami i ulicami przypominało walkę o
przetrwanie...
Jak widać, niestety, Tabriz, podobnie jak reszta Iranu, nie jest zbyt
kolorowy :(
Ja, w swoim błękitnym softshellu bardzo rzucałem się w oczy :)
Wkrótce spotkałem się z Hosseinem i jego kolegami - Masoudem
i Mehdim. Poszliśmy na sziszę i naprawdę doskonale bawiłem się w ich
towarzystwie. Chłopaki byli weseli i duuuużo żartowaliśmy. Następnie
pojechaliśmy do mieszkania Hosseina i tam czekaliśmy na nowy rok,
który zaczynał się dokładnie o 20:27:07 :)
A
tuż przed Nowym Rokiem ciśnienie wody w kranie wyglądało tak:
Nowy Rok w Iranie jest ciut podobny do naszego, z tym, że nie
pije się szampana i jest trochę mniej hucznie :) Ale sieci
komórkowe są tak samo zatkane, bo każdy dzwoni do każdego z
życzeniami :)
Po skończonej pracy Sayar przyjechał po mnie Peykanem swojego
brata. Peykan to dla mnie motoryzacyjna legenda i uwielbiam te
samochody. Poniżej zdjęcie ulicy, na której mieszka Sayar.
Te białe auta to właśnie Peykany.
Sayar uczy się grać na tradycyjnym instrumencie zwanym tar.
Próbkę jego umiejetności znajdziecie tutaj:
Na
filmiku pomyliłem się i nazwa instrumentu to nie sar tylko tar.
--------
Następny dzień miał być dniem na wycieczkę w poszukiwaniu pewnego pięknego miejsca, ale o tym już w następnej relacji :)