czyli miasto
poetów, ogrodów i rozczarowań :) ------------------------
Trasa z Bandar Abbas do Shiraz to niecałe 600 km, więc tak idealnie na
podróż nocnym autobusem. Miałem spać u Amina, ale
nie
mógł mnie odebrać z dworca, zostawiłem więc plecak w
przechowalni bagażu i miałem pojechać do centrum. Na dworcu były dwie
przechowywalnie i jak się okazało później - wybrałem tę złą
:)
W toalecie dostrzegłem myjącego się turystę. Blondyn o spieczonej na
czerwono twarzy raczej nie mógł być Irańczykiem :) Tak
poznałem
Simona - bardzo sympatycznego i pozytywnego Francuza. Wymienliśmy się
telefonami, bo nasze plany zwiedzania Iranu w części się pokrywały. Poszliśmy
na postój taksówek i Simon pojechał do rodziny, u
ktrórej miał mieszkać, a ja udałem się w stronę centrum.
Nietypowym rozwiązaniem jak na Iran było to, że za kurs płaciło się z
góry w kasie na postoju.
----------------
Shiraz przedstawiane jest jako miasto poetów i
ogrodów, z
kilkoma ciekawymi meczetami. Podobno tutejsze dziewczyny mają
najpiękniejsze oczy w całym Iranie, a lody są najsmaczniejsze.
W centrum dominuje twierdza Karin Hana.
(tu jakiś kolega fotograf długo wybierał najlepszy kadr :)
Było jeszcze wcześnie więc na placu nie było za dużo osób.
Kiedy
wrócę tu wczesnym popołudniem zastanę spore tłumy...
---------------
Spod twierdzy udałem się w kierunku dwóch najciekawszych
meczetów. Pierwszym z nich był meczet Vakil z XVIII w. Jego
fundatorem, podobnie jak cytadeli był Karim Khan, a nazwa Vakil oznacza
regenta.
Słynie on z
dużej
liczby kolumn, które faktycznie robią wrażenie.
---------------
Następnie poszedłem w kierunku drugiego, jeszcze ciekawszego meczetu
Nasir ol-Molka (Nasir al-Mulk). Znałem go z niesamowitych fotografii
zdominowanych przez piękne światło przefiltrowane przez kolorowe
witraże. Miałem szczęście - udało mi się zobaczyć ten niesamowity
spektakl. Słońce pod odpowiednim kątem pada tylko rano, ja do idealnego
ułożenia promieni i byłem ciut za późno. Ale i tak to co
ujrzałem było przepiękne. Ta część meczetu to tzw. zimowa sala
modlitewna, jest zamknięta i używana podczas miesięcy zimowych. Shiraz
znajduje się prawie 1500 m.n.pm. więc zimą potrafi tu być naprawdę chłodno. W
tym roku pokrywa śnieżna dochodziła w okolicy nawet do 50 cm!
Również zdobienia zewnętrzne są niezwykle kunsztowne i
kolorowe.
Zimowa sala modlitewna znajduje się po prawej stronie tego zdjęcia.
Trzeba przyznać, że z tej perspoektywy wydaje się dość niepozorna.
------
Po obfotografowaniu meczetu zjadłem sobie śniadanie. Duża kanapka
kupiona chyba za 6 zł z nieodłączną colą Zam-Zam zaspokoiła
mój
głod ;)
Następnie udałem się na pobliski bazar. Bazar nazywa się Vakil
(podobnie jak nieodległy meczet z kolumnami) i bardzo mi się spodobał.
W naprawdę niewygórowanych cenach można tu było kupić
prawdziwe
cudeńka. Ja oczywiście poza kilkoma drobnostkami nie kupiłem nic, bo
wiedziałem, że moje plecaki mają ograniczoną pojemność :(
Ponieważ nie miałem już żadnych planów, to na
bazarze
spędziłem trochę czasu. Jak wychodziłem to jego wąskie alejki były tak
zatłoczone, że przeciskanie się wśród tłumu ludzi było
naprawdę
niełatwe.
Z bazaru dałem się znów czyli pod
twierdzę. Tam
siedziałem lub leżałem na trawie ciesząc się ze słonecznego dnia.
Ciekawą sprawą było, że słońce grzało bardzo mocno, ale jak usiadłem w
cieniu to po 30 sekundach musiałem ubierać softshell, bo robiło się
zimno... To pewnie była "zasługa" wiaterku i położenia miasta na 1500
m.n.p.m
Wczesnym popołudniem znów spotkałem Simona i
wspólnie
poszliśmy na lody. Lody z Shirazu są słynne w całym Iranie,
ale
nie pamiętam, żeby były jakieś wyjątkowo smaczne. Podobnie jest z
oczami shirazkich dziewcząt. Miały być wyjątkowo urokliwe (podobnie jak
i same dziewczyny) ale jakoś nie były...
Po jakimś czasie w końcu spotkałem się z Aminem. Poprosiliśmy
go z
Simonem, żeby poradził nam jak najlepiej dostać się do nieodległego
Persepolis, czyli teoretycznie największej atrakcji Iranu. Ja osobiście
byłem trochę do niej sceptycznie nastawiony, bo wiele razy przekonałem
się, że "największe atrakcje" niekoniecznie warte są
zwiedzania.
Wstępnie do takich właśnie zaliczałem miasto zburzone 2300 lat
temu przez Aleksandra Macedońskiego. No ale byliśmy niedaleko więc
warto było zapytać. Amin podał nam 3 opcje: wyjazd z jakimś biurem
turystycznym, wynajęcie taksówki lub pomoc Vahida czyli
swojego
kolegi, który ma auto i może nas tam zabrać. Przy wyrażeniu
moich wątpliwości, czy Persepolis warte jest zwiedzania (to w
końcu głównie ruiny...) Amin
stwierdził, że jak
nie jestem zainteresowany takim ważnym miejscem to chyba nie mogę u
niego spać... Ciekawe podejście :) No ale zadzwonił do Vahida,
który niedługo przyjechał i we czwórkę
pojechaliśmy
zobaczyć ogród, w którym znajduje się mauzoleum i
grób najsłynniejszego perskiego poety Hafiza
(Hafeza).
Przed wejsciem powitała nas taaaaaaaaka kolejka:
W środku były tłuuumy ludzi i było strasznie głośno...
Powyżej film z grobu poety. Irańczycy przychodzą tutaj między innymi po
wróżby. Sposobów wróżenia jest kilka, a i
ja wybrałem jeden z nich. Kupiłem tomik poezji Hafeza z
tłumaczeniami angielskimi (tomik to złe określenie, bo to w sumie spora
książka). Dotknąłem grobu, pomyślałem życzenie i otworzyłem książkę na
chybił-trafił. No i to co przeczytałem było moją wróżbą :)
Podsumowując wizytę w tym miejscu to odniosłem wrażenie, iż większość
osób przyjeżdża tam/przychodzi tylko dlatego, że to po prostu
słynne miejsce. Bez głębszej refleksji i bez wgłębiania się w
twórczość poety...
-----
Po opuszczeniu mauzoleum zdecydowaliśmy się z Simonem skorzystać z
usług Vahida i pojechać z nim następnego dnia do Persepolis. Cena,
czyli ok. 50 zł od osoby, nie była niska, ale miał przyjechać najpierw
po mnie, a potem po Simona, więc postanowiliśmy postawić na wygodę :)
Simon pojechał w swoje miejsce noclegowe (nocował kilkanaście km. za
Shiraz u irańskiej rodziny), a ja, Amin i Vahid pojechaliśmy na dworzec
po mój plecak. No i okazało się, że przechowalnia, w
której zostawiłem bagaż na noc jest zamykana. Tak więc zostałem
bez swoich rzeczy, co niedługo okazało się małym problemem, gdyż u
Amina spałem po irańsku na podłodze, ale tym razem tylko na kocu. Moja
karimata byłaby wtedy luksusem, ale mieszkała sobie wówczas na
dalekim dworcu :) Prysznica też nie dało się wziąć, bo rodzina zużyła
całą wodę (a może wymówka była jakaś inna... już nie pamiętam),
a liczyłem, że zrobię też małe pranie... Tak więc ta noc nie należała
do najfajniejszych... Jak się miało wkrótce okazać Shiraz
szykował dla mnie więcej negatywnych niespodzianek...